28 grudnia 2012

Grudzień na prochach..

Zaczęło się w dniu porodu od kilku smakowitych kroplóweczek elektrolitowych bo trafiłam na porodówkę właściwie bez śniadania a trwało to i trwało. Potem poleciała kroplóweczka z oksytocynką, niedługo później trochę chemikaliów do kręgosłupa (ach.. ten boski anestezjolog..), jakiś antybiotyk bo stan zapalny sie zaczął rozwijać.. no i później to już poleciało lawinowo, bo skończyło się cesarką. A to oznacza że na stole operacyjnym ciągle wlewała się we mnie jakaś kroplówka Po operacji szczęśliwie miałam stałe podłączenie do kroplówki z jakimś wypasionym lekiem przeciwbólowym (chociaż i tak trudno mi było usnąć bo bolało..) no i jeszcze dwie strzykawy oksytocyny bo macica opornie się obkurczała..
Ale to i tak dopiero początek.. Jeżeli ktoś Wam powiedział że cesarka jest fajna bo w związku z tym można bezboleśnie przeżyć poród to wciska Wam kit.. Boli i to bardzo, co gorsza nie przez kilkanaście godzin i to z przerwami na odpoczynek, tylko ponad tydzień i bez żadnej przerwy..
Wychodząc ze szpitala trafiłam w moment kiedy przestawała już działać ostatnio podana mi dawka paracetamolu, na oddziale o leki przeciwbólowe dbały położne a teraz boleśnie sobie przypomniałam że czas o nich sobie samej przypominać. Pierwszy mój zakup jeszcze w szpitalnym sklepiku to dwie paczki paracetamolu ;)
I tak w ciągu trzech tygodni życia mojego Nowego Synka zjadłam kubełek apapu, prawie cały kubełek ibupromu (też na bolące cycki i grypopodobny wirus sprzedany przez Synka Starszego..) i kilka tabletek ketonalu (bez którego nie przeżyłabym kilku pierwszych nocy w domu bo nie mogłam ruszyć się z łózka..).
Brzmi nieco strasznie.. ale inaczej się nie dało..
Teraz jest coraz lepiej, więc mogę już coraz swobodniej skupiać się na łapaniu strumienia siku w czasie przewijania, przystawianiu do cycka tak żeby nie bolało (okazuje się że to nie zawsze jest takie proste) i czytaniu ksiązki o tym czym jest kolka i jak sobie z nią radzić.
Mam nadzieję że wieczorne krzyki to tylko marudztwo, a nie kolejna atrakcja typu kolka dla znudzonych rodziców..
Każde dziecko jest inne..wiedzieliście że aż tak ?? ;)

G


10 grudnia 2012

Welcome Mareczku!

Witamy na świecie! I bardzo się cieszymy! Jesteśmy teraz bardzo zajęcie przystawianiem do piersi oraz gotowaniem krupniczków oraz odwiedzinami w szpitalu, ale niedługo wrócimy i COŚ napiszemy :) Tymczasem ja i M. sprawdzamy czy nie ma gdzieś jakiejś promocji na dwa bilety do Honolulu w jedną stronę. W końcu z Hawajów też można pisać bloga, prawda?
K.

2 grudnia 2012

Grudzień!

I mamy grudzień. Najbardziej zabiegany, radosny, zimowy i ostatni miesiąc roku. Radosny bo Święta! chyba wszyscy je lubią. Zimowy, jeszcze nie wszędzie, ale już wczoraj mój samochód stojący na podwórku był oszroniony. Ostatni to logiczne. Zabiegany strasznie. A czemu? Bo mikołajki, a potem Święta i nic tylko człowiek lata po sklepach, buszuje w internecie i robi zakupy. Opętani jesteśmy szałem prezentów. Co komu i za ile? Kto z czego będzie zadowolony. A wszystkie dzieci dręczone są i proszone o napisanie wyimaginowanego listu do Świętego Mikołaja. Takie szaleństwo grudniowe. I właśnie pod wpływem tego wszystkiego mogą nas spotkać zabawne historie.
Moje starsze dziecko na pytanie od cioci, co chce dostać na prezent od Mikołaja opowiada o konkretnych klockach lego. Ciocia nie posiadająca dzieci i nie interesująca się owymi zabawkami prosi aby jej pokazać w sklepie, o jakie to klocki chodzi, to ona kupi. Co odpowiada niespełna 4-latek: "Pomyliło Ci się? To Mikołaj kupuje prezenty!"
Znajomy chłopiec jest proszony aby powiedział co chce dostać od Mikołaja. Do tego współczesny ojciec otwiera allegro i oglądają zabawki. Chłopiec oczywiście wybiera sobie najdroższą i najciekawszą jego zdaniem zabawkę. Logicznie ojciec odpowiada, że to za drogie musi wybrać coś innego. Jaka będzie odpowiedź chłopca: "A to my Mikołajowi płacimy za te prezenty?"
Jestem za tym aby ten Mikołaj wreszcie się zjawił i załatwił to wszystko za mnie! Proszę!
M.

18 listopada 2012

Dlaczego tak trudno jest napisać posta?

Bo zawsze jak coś kreatywnego przychodzi do głowy to:
- spoglądam na zegarek i odkrywam, że jest straaaasznie późno, a ja mam jeszcze tysiąc rzeczy do zrobienia, więc bardzo się spieszę...
- trzeba natychmiast zrobić jedzenie dla dziecka i bardzo się spieszę...
- trzeba pilne odpisać na 274 maile i bardzo się spieszę...
- w lodówce szaleje halny i trzeba pędzić na zakupy niczym górska kozica, bo o 21 ci leniwi barbarzyńcy bez krzty zrozumienia dla matek-Polek zamykają supermarket, więc bardzo się spieszę...
- dziecko wrzeszczy i wije się w konwulsjach i nie daje się ubrać, a za dziesięć minut muszę wyjść do pracy i bardzo się spieszę...
- niby dziecko w żłobku i można by chwilę odetchnąć, ale to jak już załatwię wizytę w ZUSie, zakupy, odbiorę awizo i faktury, zajrzę do pralni, umówię pięć wizyt lekarskich i posprzątam ten straszny bałagan w domu. Mam na to wszytsko 2 godziny, więc bardzo się spieszę...
- za piętnaście minut przychodzą goście i trzeba ukręcić jakiś posiłek, a ja właśnie przekraczam próg domu z zakupami i dziecko wita mnie gromkim "aaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaa!" (w tłumaczeniu: natychmiast weź mnie na ręce i dawaj cyca!), więc muszę się spieszyć...
Zresztą we wszystkich powyższych sytuacjach owo "coś kreatywnego" okraszone jest taką ilością bluzgów i wyzwisk, że i tak wymagałoby bardzo starannej obróbki nim nadałoby się do upublicznienia, więc może nie żal, że nigdy nie ujrzy światła dziennego padającego na ekran.
A kiedy wreszcie siadam do laptopa z całych sił ignorując służbową skrzynkę mailową, jest w miarę cicho i w miarę spokojne, to znaczy, że jest tak późno i jestem tak zmęczona, że akurat nic kreatywnego nie przychodzi mi do głowy...

12 listopada 2012

bardzo przepraszamy

Za tą głuchą ciszę..

M rozkręca internetową księgarnię, nie wiem kiedy ma czas na to wszystko z dwójką małych dzieci w domu, oporządzaniem całego domu (domu nie mieszkania!), oraz pozostaje dla nas niedoścignionym wzorem Pani Domu oraz Żony idealnej.. I jeszcze przy tym pozostaje ostoją spokoju i równowagi wewnętrznej..(zazdroszczę..;))
K walczy ze swoim pracodawcą, który (nie wdając się w szczegóły) próbuje jednak na nią zrzucić odpowiedzialność za powstałe nieporozumienia i opóźnienia różnego rodzaju bo może za dużo na siebie bierze obowiązków? w końcu godzenie roli matki i pracownika do prostych nie należy prawda??
G powoli wpada w panikę bo kolejna para majtek spruła jej się na tyłku, z którego okolic już wkrótce ma wydobyć się nowy Syn.. Torba szpitalna ledwie się dopina, bo może jeszcze jedna koszula? Albo może inna koszula? A na dodatek ciągle jeszcze ma coś do zrobienia..

ale wracamy niebawem, dajcie nam chwilkę ;)

7 listopada 2012

nowy ale jakby stary

Blondynka kupiła nowy samochód. Ale w rzeczywistości to stare, używane auto, więc jakie ono nowe. Syn nie rozumie. Każda, rzecz kupiona jest nowa. To logiczne...
Jak to ze starymi autami bywa, należało wymienić parę rzeczy np. rozrząd. I samochód trafił koniec końcem do warsztatu, bo wielce utalentowana blondynka na naprawie aut się nie zna. Niestety!
Jak samochód w warsztacie to należy jechać do Warszawy, by sprawy pozałatwiać. Więc blondynka bierze, wózek, chustę, tobołki, dwójkę dzieci i w wielkiej ulewie gna na PKS. Przystanek jest pod słupem elektrycznym i nie ma tam nawet wiaty aby się schronić, a deszcz leje. Parasolki nawet nie ma co brać bo trzeciej ręki kobieta nie ma. Znów niestety!
Całą drogę przedszkolak pyta czy na pewno musimy jechać autobusem? Dlaczego jedziemy autobusem jak mamy samochód? (Warsztatu nie rozumie, pojęcia starego auta także), więc pytania powtarzają się całą drogę.
Docieramy wreszcie do przystanku nr 1 u dziadków i tu kolejne pytania: Co nie odważyłaś się jechać samochodem? Więc blondynka tłumaczy, że rozrząd po 100 tyś. km. trzeba robić i co słyszy w odpowiedzi: no tak stary samochód wam sprzedali i zepsuty.
I o czym tu deliberować?
M.

24 października 2012

Jeszcze kupa..


Wieczorna kąpiel.
Syn odkleił z dna wanny antypoślizgowego krokodyla-matę i przykleił na ścianie.
-Mamo, trzeba mu narysować trawę
-Narysuj
(Mamy takie fajne farby do malowania w wannie i na kafelkach, zmywają się prawie całkowicie)
-Ty narysuuuujjjjjj....
-........eh
Maluję więc trawę, maczam palec kilkukrotnie w malutkim kubeczku i maluje zieloną trawę pod nogami antypoślizgowego krokodyla.
-No, już jest trawa, widzisz?
-mamo..ale jeszcze kupy!

 Zaskoczył mnie poziom spostrzegawczości i zdolności obserwacyjnych mojego dziecka :)
No ale faktycznie..w warszawie właściwie każda trawa równa się kupy..

G

18 października 2012

Transakcja zrealizowana!

Tak to już jest jak blondynka kupuje samochód. Znalazła owaki na krańcu świata, we wsi zabitej dechami ale za to z XVI wiecznym klasztorem, jakby kogoś to interesowało. Podróż w owe miejsce bardzo malownicza. Dzieci były zachwycone. Same łąki i woda dokoła. A na łąkach krowy i konie. Coś co staje się już nieuchwytne w naszej podmiejskiej rzeczywistości. Na takim zadupiu, za przeproszeniem dokonałam jednak transakcji i koniec końców na moim podwórku stoi granatowy scenik. Po niespełna po 10 latach odkąd mam prawo jazdy kupiłam sobie pierwszy samochód. Wszystko jak dotąd owiane było tajemnicą, ale czas zaprezentować zakup rodzinie i najbliższym. Czekam na opinie.
M.

12 października 2012

Sen część druga i na pewno nie ostatnia..

Wygląda na to że ostatnie tygodnie ciąży to powtórka z tych pierwszych, jeżeli chodzi o stopień zapotrzebowania na sen.
Muszę być naprawdę zmęczona żeby usnąc w dzień (coś w stylu zarwana noc albo dwie z rzędu, kiedyś dawno temu z powodów imprezowych, teraz już raczej z powodów wiadomych) a dwa dni temu tak właśnie usnęłam o 17.30 na kanapie siedząc oparta o synka oglądającego Małpkę George'a.. oczywiście zaraz mnie obudził, bo kto to widział żeby tak spać przy Georgu, ale co ucięłam to moje..
Już bym chciała nie chodzić do pracy i w ogóle nigdzie nie chodzić, noo, może niespiesznie na prasówkę przy kawie i szarlotce do jakiejś miłej kawiarni, ale chyba jeszcze trochę minie zanim mi się to uda. Jak się uda to nie omieszkam poinformować. Będą ogłoszenia na słupach może nawet..
A póki co zaczynam odczuwać poważną presję czasu, bo szkoła, bo pracy jeszcze trochę, bo wyprawkę już pora przygotować (może trzeba było jednak zrobić to w lipcu czy w sierpniu póki nie czułam się jeszcze jak czołg??), wózek uprać (na razie pasuje idealnie do żulerskiej kurtki od K) no i nakupić podpasek i podkładów higienicznych i wkładek do stanika.. ! I sam stanik!  A booli mnie już wszystko i to coraz bardziej, miednica mi powoli pęka na złączeniach, ale trzymam się wersji zasłyszanej od pewnej Bardzo Mądrej Położnej, która mówi że jeszcze żadna kobieta nie pękła na pół, nawet w czasie porodu, więc mała szansa że będę pierwsza..
Tak więc walcząc z sennością dnia dzisiejszego szykuję zyupę z dyni na kolację i mam nadzieję że niedługo potem będzie mi dane pójść spać.. bo jutro dwunastogodzinny dzień na uczelni..ahhhhhhh....

dobranoc!
G




8 października 2012

Sen!

Sen jest niezbędny. Tak mi się wydawało. Wykończona matka snu też potrzebuje, choć rzadko o tym mówi, a jeszcze rzadziej się wysypia. Ja bez snu nie umiem funkcjonować. Przywykłam, że te godziny relaksu maleją ale muszą być.
I sobie wykrakałam... chyba! Mój starszy syn już nie sypia w ciągu dnia od dawien dawna i do tego przywykłam. Czasem marudzi ale w zasadzie zajmuje się sobą. Ale młodszy dzieciak przesadził. Nawet 1,5 roku nie minęło od czasu narodzin, a on już drugi dzień odmawia spania w dzień! A kiedy ja mam popracować, odpocząć, zrobić obiad, wyjąć pranie i rozwiesić? Koszmar! Muszę coś wykombinować bo oszaleję. Co gorsza on wieczorem po kąpieli poczuł się jak młody bug i zaczął zabawę, a wieczorne usypanie zakończyło się płaczem i słodziak padł ze zmęczenia. Oby ta noc była spokojna.
M.

Lista rzeczy do zrobienia

Czyli o tym, że czas się wyluzować... Najlepszy z mężów wspaniale uporządkował plan dnia naszego dzidziucha i teraz jest naprawdę o niebo lepiej! Co prawda potrzebna była porada speca od spania za... no, przemilczmy za ile, ale TO DZIAŁA! Spać więc chodzi to nasze dziecię o wyznaczonych porach, przesypiamy noc i za dnia też z godzinkę, no Bajabongo! Jedynie ten reżim pilnowania godzin uciążliwy. Najlepszy z mężów nawet kupił mi na tę okoliczność nowy zegarek, komentując słodko-złośliwo, że ja nigdy nie wiem, która jest godzina (ani gdzie są klucze, i ładowarka od telefonu, no i telefon, zaraz, zaraz... a gdzie zaparkowałam samochód...? Kochanie, widziałeś mój kalendarz? "Za telewizorem" odpowiada mąż niezmiennie, z tym, że my nie mamy telewizora... ) Łatwo się śmiać jak komuś hormony ciążowe nie przerobiły mózgu na tatar (z cebulką, pycha!). No więc ostatnio znowu się nie wyrobiłam z tym, co zrobić miałam i zostawiłam mężowi najlepszemu listę. Potem jeszcze zadzwoniłam dopytać, czy aby na pewno listę znalazł i sumiennie odfajkowuje punkt po punkcie. Zapewniał, że tak i głosem spokojnym mnie odstresowywał. I co? Zrobił JEDNĄ rzecz z listy, resztę uznał za zbędną (jest jeszcze dużo pieluch!), zbyt uciążliwą (wiesz ile osób będzie w piątek w banku?!), zbyt zawiłą (nie napisałaś jakie warzywa obrać na tę zupę...). Ale szczerze był przekonany, że zrobił, co trzeba i jest gitara. Więc ja też uznałam, że gitara. Najwyżej za 2 dni pojedzie do Tesco po pieluchy o 23, a z banku zadzwonią i ja mu wtedy podam słuchawkę. Trzeba się wyluzować, żeby nie zwariować :)
K.

Czas na listę?

Czy przyszedł czas na listę dziwnych rzeczy, które rzekomo matka polka ma robić, bo inaczej nadejdzie dzień zagłady? Od razu skojarzyła mi się obowiązkowa zupa, obowiązkowo o 13, bo tak!
Spać codziennie o określonej porze i określoną ilość godzin niezmiennie każdego dnia. Takich standardów znam sporo. Ale mijają się przynajmniej z moją rzeczywistością. Oczywiście wiem, że moje młodsze dziecko około południa jest zmęczone i staram się mu tego nie zakłócać i pozwalam iść spać jak poczuje taką potrzebę. Nawet pod niego dostosowuję wszelkie wyjazdy, bo wiem, że nie przepada za jazdą samochodem, a w czasie drzemki jest mu łatwiej to znieść. Tak też było i ostatnio podczas naszej wycieczki do Kazimierza, ale już cała reszta dnia była wolną amerykanką. Każdy jadł co chciał i nie koniecznie zgodnie z zegarem dla dzieci, ale wtedy gdy była taka możliwość i jak poczuł głód. Wycieczka nam się udała. A chłopaki wyglądali na zadowolonych. Poszli spać bez kąpieli gdyż zasnęli w samochodzie, a do domu zajechaliśmy bardzo późno. Za to wszyscy odpoczęliśmy, a do domu przywieźliśmy siatę kasztanów i bukiet liści do wazonu. Teraz mamy bardzo jesienny, piękny wystrój wnętrza.
M.

7 października 2012

Plan dnia i inne dziwne pomysły..

I nie chodzi o dopasowywanie małej Mi w ramy dnia tak żeby nauczyła się wyciszać i sypiać jak niemowle (kto w ogóle wymyślił takie określenie i dlaczego oznacza ono spokojny sen??)
Chodzi o to że na nic nasze wysiłki, rozpisywanie tabelek, planowanie i inne dziwne pomysły jeżeli pozostaniemy jedyną osobą dla której utrzymanie czegoś podobnego jest ważne..
No bo co to za pomysł żeby trzylatka kąpać zawsze o mniej więcej tej samej godzinie skoro teraz to film jest w telewizji..? I po co siadać do stołu skoro równie dobrze można zjeśc na podłodze albo na kolanie.. zresztą kto myśli o tym że trzylatek ma jeść? zje trzy garści paluszków przed tym telewizorem o 21.30..wygląda na zadowolonego nawet.
Trzylatek na szczęście ma trochę wewnętrznego zegara i ucina sobie drzemkę w ciągu dnia, upomina sę o jedzenie dosyć zrozumiale podając konkretne danie które sobie życzy zjeść a wieczorem w końcu pada (gdzieś)..no ale zegar mu o myciu zębów i wieczornej kąpieli nie przypomina, o tym powinni pamiętać dorośli czyż nie?
No ale okazuje się że baby są upierdliwe i żyć nie dają..i ciągle facetów rozstawiają po kątach.. okropne, prawda?
A przecież mogłybyśmy sobie odpuścić..tylko kto potem zapłaci za dentystę?

G

2 października 2012

Jak dobrze, że przyjaciółka ma męża!

Wzywania na pomoc są na nic jeśli wokół nas nie ma kogoś chętnego do działania i ze zdolnościami. Na szczęście zawsze ma się przyjaciółkę co ma męża. Jest chętny do pomocy i ogarnia technikę wyższą, informatykę. No cóż nie zawsze nasz facet wszystko potrafi.
Więc dziękujemy!

M.

1 października 2012

Siła przyzwyczajenia

Kuchnia już prawie gotowa ( tak..trawało o dwa miesiące..ale przecież wiedziałam że tak będzie prawda??).
Zlew działa, kuchenka działa, pralka działa. Szafki stoją, nawet mają drzwi.. brak jeszcze uchwytów więc muszę się schylać żeby chwycić albo otwierać nogą ( ale to tylko pod warunkiem że Syn nie widzi, bo wtedy poucza że tak się nie robi i pokazuje jak się trzeba schylić żeby otworzyć..).
Zlew działa, jak już wspomniałam.. więc dlaczego jeszcze przez kilka dni po jego podłączeniu wszyscy znosiliśmy brudne naczynia do wanny lub umywalki w łazience? I po wodę do czajnika też chodzę do łazienki..
Siła przyzwyczajenia?

G.



29 września 2012

Blondynka ma wizje

Blondynka postanowiła ułatwić sobie życie i kupić samochód. Upragniony i wyczekiwany od kilku lat, odkąd zrobiła prawko. Matka na wychowawczym kasy na auto nie ma ale od czego bank i kredyty. W końcu też są dla ludzi. Już się starała ale skąd się dowiedzieli, że blondynka jest niewiarygodna?! Został jeszcze Ch.Noris i jakieś tam mniejsze może coś się uda. Ale to nie zniechęca blondynki aby szukać auta. I Tutaj też schody. Blondyna ma wygórowane wymagania. Już sprecyzowała autko, francuskie, duże, rodzinne, o dziwo kolor nie ma znaczenia, ale parę wymagań co do wnętrza też ma, i nie tylko ona. Mąż chce podłokietnik, dzieci roletkę i stoliczek, a blondyna renówkę. I jeździ jak ta głupia po komisach, a tam ceny z kosmosu, a auta ohydne. Brudne, powypalane dziury w siedzeniu od papierosów, a ja nie chcę nawet domyślać się, że ktoś w tym aucie zapalił jednego peta. Ceny do tego wszystkiego tak wygórowane, że zaczynam się martwić o ten kredyt. Tak nie wiele blondyna by chciała, a tu nic nie idzie po jej myśli. Auta pordzewiałe, obdrapane, wmawiają, że bezwypadkowe a lakier na drzwiach od pasażera i kierowcy tak inny, że daltonista by się kapnął, że ktoś tu ściemnia. I jeszcze obsługa nieuprzejma. Jeden przemiły pan się trafił i tylko wszystkich poddenerwował gdyż opowiedział historię jak to na początku roku mieli takie auta w sprzedaży, nikt nie chciał kupić i spuścili cenę o połowę więc poszły wszystkie jednego dnia. A mnie tam nie było!!! O Zgrozo co za szansa stracona!
M.

20 września 2012

Dlaczego kurtka żula?

Kurtka żula wcale nie jest taka straszna. Podobno. Tak przynajmniej twierdzi G. Moim zdaniem twierdzi tak, bo jeszcze nie przechodziła w niej ciurkiem 7 miesięcy. Pogadamy na wiosnę...
Mój późnoxiążowy i pociążowy outfit uwarunkowany był przedłużającą się w nieskończoność mroźną zimą. W kółko te same ubrania, które najpierw mieściły wielki brzuchol a potem pociążowe ekstra kilogramy. W kółko ta sama kurtka i buty, wszystko w ponurych kolorach i mocno bezkształtne. Do tego pchałam przed sobą wózek. I w którymś momencie odkryłam, że sama sobie przypominam tych panów ekologów, co tak pracowicie sortują śmieci w osiedlowych altankach, a potem starymi wózkami dziecięcymi przewożą je do punktów skupu. Żeby nie było, nic do panów nie mam! Wykonują kawał ciężkiej ekoroboty... I tak oto niewinna spracowana kurtka została kurtką żula i służyła mi długo, a teraz trafiła do G. W ślad za kurką ruszą za chwilę kozaki, które kiedyś baardzo lubiłam, ale teraz...
To choćby przyszło tysiąc atletów
I każdy zjadłby tysiąc kotletów
I choćby mocno zęby zaciskał 
To ich nie zapną na moich łydziskach...
K.

Pikowany płaszcza kontra krótka kurtka

Kwiecień plecień, ale jak się okazuje wrzesień też plecień..
Jak wychodziłam z domu to było ciepło. Teraz już nie jest.. U mamy na szczęście jest moja krótka kurtka jesienna. O cholera..ale niestety się nie zapnę! Chociaż jakby się uprzeć..to się zapięłam, ale dziecko uciśnięte i ciężko mi oddychać..
Mama mi COŚ pożyczy.. Obawiam się wszystkich cosiów pożyczanych od Mamy, troche inny styl.. Chociaż lepsze to niż cosie pożyczane od Taty ( póki mieszkałam z rodzicami każde moje marudztwo że nie mam się w co ubrać napotykało na padającą z Taty ust propozycję  "pożyczę Ci koszulkę!")
Więc czekam na to COŚ bo naprawde jest zimno i w habrowym sweterku zamarznę, tym bardziej że brzucha nie obejmuje.. COŚ okazuje się być długim do kolan pikowanym płaszczem z wielgachnym kapturem.
Zakładam, wyglądam jak pikowany namiot z dżinsowymi nogami z wielgachnym kapturem.
No ale nie mam wyboru! Pojadę omijając centrum, może nikogo znajomego nie spotkam? A jak spotkam to udam że płaszcz specjalny i ciążowy.
Minus jesienno-zimowego brzucha - nagle się okazuje że go nie ma w co ubrać..
W domu mam kurtke żula od K. Już się jej nie mogę doczekać..nie jest pikowana

G.

15 września 2012

Smsy ze smartfołna

Smartfołn jak sama nazwa wskazuje, to taki zwykły telefon, tylko, że mądry. Mój jest wręcz przemądrzały. W każdym razie na pewno uważa się za mądrzejszy ode mnie. Kiedy piszę smsy, nagminnie mnie poprawia. W dodatku poprawia podstępnie, tak, że zazwyczaj nawet się nie zorientuję, aż do momentu, gdy dostaję odpowiedź: że whaaaaaat?! I tak oto, ktoś dzieli się ze mną radosną informacją, więc odpisuję: to super! , a Smartfołn wysyła „To dupę!” W samochodzie szybciutko dziergam esemesa do męża (tak, wiem, że nie wolno podczas jazdy, ale korek to nie jazda…) „Korek Kotku!” Smartfołn wysyła „Lotek Lotku” (nie wiem, co to ten lotek…) Podobnie moje szybkie „Jadę już” dociera do adresata jako „Kadr guz”. Piszę „ładne to logo z lisem” wysyła „ludne te ludy z lasem”. G. oddzwania natychmiast, zmartwiona, że mi odbiło i może błąkam się gdzieś w samej bieliźnie mamrocząc pod nosem „ludne ludy z lasem, brudne budy z basem…” Wreszcie pyta w esemesie „Znów Cię telefon poprawia?”

„Bo rąk!”

K

6 września 2012

Dałam rade

Nie zwariowałam, ale nie było łatwo. 6 osób na jednych wakacjach, rozpiętość wiekowa od roku do 65 lat, zachcianki rozmaite, potrzeby różne, sposób spędzania wolnego czasu inny dla każdego osobnika. Ostatecznie najgorsze było zgranie towarzystwa. Każdy chciał robić coś innego i każdy miał do tego prawo no bo w końcu był na wakacjach.
Jeśli chcecie wiedzieć czy odpoczęłam - NIE

25 sierpnia 2012

Wyzwanie

Wybieram się na wakacje nad polskie morze. To będzie takie wyzwanie. Jadę do Sobieszewa z roczniakiem, trzylatkiem i gimnazjalistą. Kochany mąż zostaje w domu. Czy podołam takiemu wyzwaniu i nie zwariuję? Nie wiem! 
M.

21 sierpnia 2012

Tylko mężczyźni a Wakacje z dzieckiem


"Podaj mi kubek dziecka, jest w górnej szafce w żółtej torebce"
"W górnej szafce w żółtej torebce..."
"W górnej szafce w żółtej torebce..."
Nawijam jak porysowana płyta CD, ale mąż i tak szuka na lodówce. Gdy
on wreszcie znajduje ja łapię się na myśli: Jak to możliwe, że
jesteśmy tu trzy dni, a on nie wie gdzie są naczynia dziecka?
Dzwonię do G. powiedzieć, że wakacje z dzieckiem się nie liczą. "Nie
wiedziałaś?" odpowiada.
Idziemy na zachód słońca na plaży, drepczę po piasku z dzidziuchem w
chuście i jest miło. Towarzyszący nam roczniak nabiera piasku na
łopatkę, potem wrzucam mi go do torby. "Nie szkodzi, to była mała
łopatka, naprawdę się nie gniewam, i tak wszystko w piachu!" A zaraz
potem odkrywam, że piach wylądował na mokrych kąpielówkach męża
wrzuconych luzem do torby od wózka, która uzupełniona o ręcznik stała
się torbą na plażę. I też się nie gniewam, w końcu są wakacje, a mąż
szczerze nie widzi problemu i generalnie bardzo się stara być
pomocnym. Ale ręce (i biust) opadają mi trochę niżej...

K

19 sierpnia 2012

Inność

Odkąd mam dzieci moje spacery stały się bardzo aktywne. Są rytuałem codzienności, obowiązkiem i przyjemnością. Jak tak sobie spacerujemy to czasem mamy okazję spotkać inne dzieci również na spacerze. Opiekunowie owych dzieci zawsze są pozytywnie nastawieni do innych spacerowiczów. U nas na wsi to zazwyczaj babcie spacerują i opiekują się wnukami. Ja stałam się takim wyjątkiem. Niedawno wybraliśmy się na taki codzienny spacer. Nawet miałam wielkie nadzieje że roczniak zaśnie, a trzylatek się zmęczy, ale cóż nie pierwszy raz byłam taka naiwna. Trzylatek szalał na rowerze, a roczniak spacerował po chodniku zbierając najmniejsze kamyczki, żołędzie, patyczki i inne napotkane śmieci. Trwało to w nie skończoność. Przemieszczaliśmy się z prędkością światła znaną tylko dzieciom zafascynowanym czymś dla nas zwykłym jak kamyczek. Tak oto stojąc w miejscu podeszła do nas przemiła babcia z wnuczką na rowerku. Babcia miała wyzwanie bo dziewczynka musiała być pchana kijem doczepionym do roweru bo sama jeszcze nie miał tyle siły aby pociągnąć pojazd. I tak właśnie zaczęła się nasza krótka rozmowa. Zazwyczaj jest to taka ogólna pogawędka o pogodzie, o tym co dziecko już umie i w jakim jest wieku itp. Tym razem pani mnie zszokowała, a ja ją. Dla mnie oczywiste było, że jestem matką tych chłopców z którymi wyszłam na spacer i dlatego się nimi zajmuję przez 24h odkąd się urodzili, a nasze babcie nie biorą czynnego udziału w opiece nad swoimi wnukami. Pani dosłownie współczuła mi, że jest mi tak ciężko, że ona to jest wstanie zrozumieć bo sama zajmuje się dwiema wnuczkami i już nie może się doczekać września kiedy to dziewczynki pójdą do przedszkola, a ona odpocznie. Starsza pani była mną zachwycona, a mi się zrobiło miło i dziwnie. Miło bo ktoś rozumie akurat taką "pracę" i dziwnie, bo uświadomiłam sobie, że na tych spacerach to ja spotykam tylko takie właśnie babcie, a nie matki. I chyba jest coś ze mną nie tak...?

18 sierpnia 2012

Hormony jak niewiemco..

No gupia baba... Hormony zalewają mózg :)
Siedzę od godziny na forum internetowym i gadam o wyprawce dla noworodka :P
A przecież do grudnia jeszcze czas.! :D

Remont czyli uciekam z domu

Kilka remontów naszego mieszkania już mam za sobą. Mieszkanie ma 60 lat więc było co robić ;)
Pierwszy chrzest to łazienka na którą wydałam składane dla mnie przez mojego dziadka na książeczce mieszkaniowej pieniądze. Nie mogę uwierzyć że tyle to kosztowało..mówię o łazience 2x2m a nie wielkim salonie kąpielowym.. No ale młoda byłam i głupia a w remontach niedoświadczona, łazienka piękna teraz (a wyglądała strasznie i regularnie nawiedzała nas sąsiadka z dołu że ją zalewamy..)więc już trudno.. Potem zanim urodził się Synek to wymienialiśmy okna i zrobiliśmy remont podłogi. W międzyczasie troche było malowania, wymiana drzwi wejściowych, no wiecie same niezbędne rzeczy.. Ciągle po trochu wymieniają się meble, coś się przestawia albo wynosi itd.. Czekała tylko kuchnia..czekała i czekała.. Pare lat temu wyrzuciliśmy stare szafki i pomalowaliśmy nieco ale potem już czekała tak zwana prowizorka (czyli to co trzyma się najtrwalej) czyli dostana od znajomych szafka ze zlewem, kuchenka, lodówka i pralka bez zmian..
No ale nas naszło..najwyraźniej nie tylko ja mam hormonalny objaw zwany wiciem gniazda.. A więc mamy remont kuchni. Brzmi przerażająco, kucie ścian, przestawianie mebli, życie bez kuchenki gazowej, wymiana instalacji hydraulicznej, brrrr....
Ale nauczona wieloma doświadczeniami korzystam z okazji, spakowałam rzeczy swoje i dziecka i wynieśliśmy się do moich rodziców. Chociaż na kilka dni ;) A Męzczyzna w domu ma wolną rękę, i daje popis, bardzo dobrze. Okazało się że jak jestem w domu to prace posuwają się z prędkością jednej roboczogodziny na dobę, a jak zniknęłam to już był i gazownik i hydraulik i nawet pojawił się pomysł żeby przy okazji wymienić stare grzejniki.
I może do grudnia zdążymy.. ;)
Nie mogę się doczekać drewnianego blatu..mrrrr

G

14 sierpnia 2012

Wielka wędrowka tobołków

Bardzo eko: ekologiczna i ekonomiczna, wielka wędrówka tobołków. Towarzyszy każdemu naszemu spotkaniu. Przyczynia się do niekontrolowanego rozepchnięcia toreb. Zawsze każdy dla każdego coś ma, a to śliczne ubranko, a to pudełko z czymś pysznym, a to jakiś gadżet, a to książkę. Często wszystko naraz i nie tylko po jednej sztuce. Każde spotkanie zaczyna się od obowiązkowego "podziału łupów". To takie miłe i ma tylko dobre strony... po za tym, że jak mąż widzi jak targam do domu kolejny tobołek wita mnie w progu gromkim "Zdrastwujcie", że niby jak Ruska z bazaru wracam, bardzo śmieszne...

9 sierpnia 2012

Torebka Pudziana

Moja torebka zawsze jest wielka i zawsze potwornie ciężka. Nawet jak kompletnie nic w niej nie ma, to i tak waży tonę. Mąż się wścieka i każe mi kupować małe torebki. Małe torebki kompletnie nie przyciągają mojej uwagi, kiedy jestem w sklepie. Mąż pyta po co mi kolejna torebka, skoro mam już pięć. Myśli, że mam pięć, bo nie widział tych siedmiu upchniętych w szafie :)
Obecnie moją torebką jest torba do wózka, zresztą własność G. (merci!), co zbawiennie działa na mój kręgosłup, bo dynda sobie taka na rączce od dyliżansu i może sobie ważyć ile chce, dopóki nie przewraca wózka. Jak mąż czasem waży ją w ręku to mówię, że w środku przecież niezbędnik dzidziusia (czyli bardzo dużo rzeczy, które okazują się zupełnie niepotrzebne oraz brak tej jednej, która akurat jest natychmiast potrzebna...), no to jak ma być lekka...
Kolejny problem, że nigdy nic w torbie nie mogę znaleźć. Telefon dzwoni, a ja nerwowo przetrząsam kolejne kieszonki. Albo biegam z obłędem w oczach po domu, bo mi gdzieś zginął, a on hi hi hi śmieje się ze mnie wewnątrz torby. Tak samo kluczyki, pomadka, chusteczki...
No i portfel. Tam to dopiero jest Meksyk. Choć od czasu do czasu tam sprzątam.Strasznie trudno przez to znaleźć w nim pieniądze i karty. A niby po to ma się portfel...
Kończę, bo Mi wyje, muszę ustalić co za tragedia się stała. Ale wrócę :)

8 sierpnia 2012

Torebka kobiety, matki, ciężarnej

W necie jest konkurs "Co kobieta ma w torebce?" Może powinnyśmy wziąć udział.
Po naszym ostatnim spotkaniu w mojej torebce było dużo serwetek, drewniane tory i 3 pociągi również drewniane, resoraki i podręczne niezbędne rzeczy  kobiece (portfel, dokumenty, błyszczyk, książka itp.) i niezbędne rzeczy dla dzieci (bidony sztuk 2, pampers, koszulka na zmianę, mokre chusteczki) To chyba wyjaśnia wszystko.
W moich torebkach można także spotkać pozostałości z czasów bez dzieci, lecz kiedy doprowadzaliśmy nasz dom do stanu mieszkalnego. Wówczas mogłam znaleźć w torebce: wkręty do drewna i metalu, kołki 15 lub nawet 30, mufkę, wiertła do metalu, klucz płasko-oczkowy 10. To było niesamowite. Moja wiedza w tej dziedzinie wówczas bardzo się rozszerzyła, a ulubionym magazynem jaki pochłaniałam co miesiąc był Murator, również noszony w owej torebce. Piękne czasy!
M.

Tylko kobieta (w ciąży) potrafi ;)

Na początek i rozgrzewkę:
Tylko matka może mieć w torebce obok rzeczy absolutnie niezbędnych (telefonu, portfela albo innego  przenośnika pieniędzy, pomadki do ust i gumy do żucia) dwa blaszane samochody, jeden plastikowy, ludzika lego w kasku z gwiezdnych wojen, dwa papierki po batonikach, papierek po rurce od soczku z rurką, rozsypane herbatniki petibery (dokładnie rozkruszone), słuchawki do telefonu (jedna ma gumkę a druga nie, gdzieś się zgubiła..)  i dobrze zgiętą gazetę żeby się mieściła do torebki a nigdy nie wiadomo kiedy się znajdie minuta na przeczytanie kawałka artykułu (bo to taka mała torebka co z nią łatwo wyjść na plac zabaw). I nigdy nie ma tam chusteczek higienicznych mimo że z każdego miejsca gdzie takowe dają (np kawiarni czy lodziarni) wynosi garść serwetek i wkłada do torebki którą akurat ma ze sobą..

A wracając do tematu..
Tylko kobieta w ciąży:
Idzie zrobić badanie krwi ale zapomina że miała być na czczo więc spod szpitala wraca się i pójdzie jutro znowu..
Wstaje rano i leci na łeb na szyję do łazienki bo dziecko kopie w pęcherz a jak już siedzi na kibelku to orientuje się że ten zafoliowany kubek pod lustrem jest na próbkę moczu którą miała zebrać dzisiaj rano. A potem przez kolejną godzinę nie może wycisnąc nawet kropelki chociaż zwykle nie ma z tym absolutnie żadnego problemu..
Po tym jak zapomniała być na czczo jedzie na wizytę do dentysty i kilka kroków od gabinetu jeszcze raz sprawdza w kalendarzu czy to dziś i okazuje się że jednak nie dziś..
Tydzień później odbiera telefon od Pani z gabinetu przypominającej że od 15 minut czeka na nią i czy będzie lada moment? Nie będzie..zapomniała..
Wstaje z kanapy i w tym samym momencie zapomina po co wstała.
Gotuje pyszny rosołek na wolnym ogniu z mięsa i jarzyn, z pięknie osmaloną cebulką i bez żadnej chemii a następnie odlewa małą porcję żeby dziecku zrobić szybką zupę na już (bo reszta na  pomidorową na jutro) i kiedy już skończy tą szybką zupkę dla dziecka szykować wylewa sobie połowę na nogi i w najtrudniej dostępny kąt kuchni a potem musi się schylać (co jest coraz trudniejsze) żeby powycierać podłogę a na koniec od dziecka się dowiaduje że "kluseczki są fuuuu..."
Coraz częściej orientuje się że cały dzień chodziła z plamą na samym środku brzucha.
Ma zadyszkę.



Nie masz dnia bez awantury. Część II i III.

Bank. Wczoraj. 40 stopni w cieniu. Nim wyszłam z domu pot płynął mi po plecach, bo przed wyjściem musiałam jeszcze pożonglować wózkami i dzidziusiem. Z gondoli Mała Mi wykonuje skoki na główkę, a  w spacerowym jej nudno i nie da się okręcać. No ale dotarłyśmy. Wchodzimy, powiew klimatyzacji o mało nie powalił mnie na podłogę. 16 stopni maks. Mi zaczyna wrzeszczeć, bo nagła zmiana temperatury i wieje jej w grzywkę. Wyciągam z wózka, przytulam, nogą popycham wózek. Nie mam kocyka, zła matka, bo kto by brał kocyk w taki upał. W banku puściutko. To znaczy nie ma ani klientów ani pracowników... Zza jakiejś szklanej ścianki  z napisem 'doradca kredytowy' dobiega mnie komunikat, że kolega zaraz podejdzie. Po 10 minutach obwieszczam panu od kredytów, który dotąd nie zaszczycił mnie spojrzeniem, że wychodzę. Pan wyskakuje jak oparzony.
- No przecież kolega już podchodzi!
- Wcale nie podchodzi, zawsze się u was okropnie naczekam, strasznie mnie to wkurza.
- No naprawdę pani uważa, że długo czeka?!
- Tak, uważam, że długo!
Obrażony, sprowadza kolegę. Kolega dokonuje arcyskomplikowanej operacji wymagającej Nobla z ekonomii i wieloletniej praktyki w szwajcarskich bankach- przyjmuje ode mnie pieniądze w gotówce i wpłaca na moje konto. Ponieważ po drodze dwa razy wiesza mu się system, zajmuje mu to 25 minut. Plus te 10 na początku to razem 35 minut. Wychodzimy zmrożone, klnąc pod nosem. To znaczy ja mamroczę "kurwa, kurwa" a Mi już całkiem głośno wyje "łeee łeee".
Różowa siedziba operatora telefonii komórkowej. Zgłaszam się po telefon, który dwa tygodnie wcześniej oddałam do serwisu. Pan klika, klika, obraca mój telefon w rękach, wreszcie mówi:
- Ustalono, że telefon został uszkodzony w drodze zalania cieczą.
- Tak, proszę pana, wiem, sama zgłosiłam, że przesłał działać, bo dziecko go zaśliniło...
- Zalanie cieczą nie jest objęte gwarancją!
- Wiem, proszę pana, ale on jest ubezpieczony, namówiliście mnie na ubezpieczenie od takich sytuacji kiedy go kupowałam.
Konsternacja. Pan wzywa kolegę. Przez chwilę debatują szyfrem.
- Czy pani zaakceptowała kosztorys naprawy?
- Nic nie akceptowałam.
- I nikt od nas do pani nie dzwonił?
- Dzwonił proszę pana, raz o 21 w piątek i nie odebrałam, a drugi raz w sobotę jak usypiałam dziecko i wtedy odebrałam i poprosiłam, żeby do mnie nie dzwonić w weekend i po 20. Stanowczo poprosiłam. Potem już nikt się do mnie nie odezwał.
- Aha! No właśnie! Nie udało nam się z panią skontaktować, dlatego serwis odesłał telefon!
- Świetnie, i co teraz?
- Wyślemy go jeszcze raz, w ciągu kilki dni ktoś się z panią skontaktuje.
- To pan od razu sprawdzi w systemie, czy zapisaliście sobie, żeby nie dzwonić po 21.
- My nigdy nie dzwonimy po 21 ani w weekend, mamy nieczynne.
Znowu wychodzimy, tym razem klnę tylko ja, bo Mi zasnęła ukołysana tą błyskotliwą wymianą zdań. Potem opowiadam o swoim dniu mamie, tylko dodaję dużo słów kretyn i idiota. Mama każe mi sprawdzić czy mogę prać persen jak karmię. Czuję się dotknięta...


Tylko mężczyźni... Część chyba VI. New!

Tylko mężczyzna chowa pieluszki flanelki do szafki w kuchni. Nie odróżnia ich od ścierek... :)

6 sierpnia 2012

Trzeba się przyznać!

Niestety, dopisać  nazwiska do grona ukochanych sportowców nie umiem. Słaba ze mnie kibicka. Nie ogarniam tego tematu, zresztą paru innych także.
Na przykład motoryzacja. Pozostaje mi wybór koloru. Nie wiem co dobre, a co słabe. Mąż jest właśnie zobowiązany kupić mi auto. Moje wymogi to: nie za duży, z dużym bagażnikiem (no bo wózek, rowerek, torby, zakupy), ma mało palić, łatwy w obsłudze, bez żadnych bajerów, oddzielne fotele z tyłu, nie czarny. I która z nas mogłaby coś doradzić? Jak nas znam to prędzej usłyszałabym o nowej promocji na kosmetyki i wyprzedażach w H&M. A jednak mój kochany mąż się stara. Szuka, dzwoni, kombinuje (najbardziej skąd wziąć kasę) i jak mi dogodzić.
Dodatkowo jestem pedantką. Bałagan mnie denerwuje. Więc odkurzam non stop krzycząc, że nie wolno jeść płatków na kanapie i nadal narzekam, że jakieś okruszki są wszędzie. Moi mężczyźni nie widzą okruszków! Dlatego trzylatek za każdym razem pyta po co odkurzam jak to robiłam wczoraj i jest czysto? Albo: Znowu mama będzie odkurzać? U mnie też? I mam posprzątać zabawki!
Zawsze zapomnę czegoś kupić i wymyślam obiad bez mięsny. A kochany mąż wraca z pracy je i chwali, choć mówi, że jakby był kotlet to on by się nie obraził.
M.

Sportowi idole :)

Żeby nie było zbyt monotematycznie podrzucam jeszcze jeden temat. Tym razem proponuję słownik sportowych idoli, dla których warto w każdą, nawet najpiękniejszą słoneczną niedzielę posiedzieć w fotelu zamiast ruszyć się z domu. Hasło przeze mnie przywołane nie liczy się jako wykorzystane, można dopisywać własne refleksje :)

Adaś, a odkąd Adaś przesiadł się do monster trucka, Kamil.
Justysia, tegoroczna królowa śniegu i męskich serc.
Robert. Ponieważ chwilowo nie jeździ, należy być na bieżąco z rozkładem zabiegów chirurgicznych i harmonogramem rehabilitacji.
Isia - najfajniej jak gra turniej na drugiej półkuli, wtedy nastawiamy budzik.
Adamek, Albercik, Endrju i inni - jak wyżej, ale nawet jak walka jest u nas. Cały fun to posiedzieć do nocy.
Polskaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaa, biało- czerwooooni! czyli wszelkie sporty drużynowe w zależności od tego na co tam akurat jest sezon.
Przedstawiciele dyscyplin malowniczych i egzotycznych: pchnięcie cegłówką, rzut żelazkiem, zaprzęg jeżozwierzy czy spływ w beczce. Cokolwiek, byle Polska była w tym światową potęgą...
K.

Co potrafią kobiety? Sprawiedliwość musi być :)

Jednomyślnie, choć każda z osobna, doszłyśmy do wniosku, że teraz czas uderzyć się w pierś i przyznać, że, choć przecież jesteśmy takie wspaniałe, to i nam czasem zdarzają się głupie numery. Rozpoczynamy zatem serię wyznań pod tytułem: Co potrafią kobiety?
- Kilka razy w tygodniu zamawiać zakupy przez internet, czasem zapominając o tym, że mają przyjść. Dzięki tajemniczemu systemowi doboru zamawianych produktów półki w szafkach uginają się od mąki, puszek z kukurydzą i kartonów mleka. Po różnych kątach kuchni upchnięte są także liczne zgrzewki wody mineralnej niegazowanej, gazowanej, lekko gazowanej, delikatnie gazowanej, z nutą maliny i z wodotryskiem. Natomiast notorycznie brakuje w domu wędliny, świeżego pieczywa, sera żółtego i rozmaitych produktów, z których można by zmontować jakiś obiad. Ostatnio udało mi się także zamiast 5 bananów zamówić ich 5 kilo. Chwilowo rozwiązał się problem obiadów, bo na wszystkie posiłki młócimy koktajle bananowe.
- Mieć ZAWSZE rozładowującą się baterię w telefonie.
- Nagminnie gubić telefon/okulary/portfel gdzieś w domu. Mąż dzwoni na mój telefon, żeby go odnaleźć. Wtedy patrz wyżej.
- W kółko zgłaszać mężowi awarię telefonu/komputera/pralki/miksera/zmywarki/odkurzacza. Mąż włącza urządzenie w celu dokonania naprawy, ale w tym momencie usterka znika. Ręce, które leczą...
- Zrobić pyszne ciasto w przeddzień wyjazdu na urlop. Domagać się od męża, żeby zjadł od razu całe, bo przecież się zmarnuje.
- Kupić siedemnastą miskę/wazon/świeczkę/parę łyżek do sałaty etc. Domagać się od męża szczerych i głośnych zachwytów.
- Poprawiać funkcjonalność mieszkania poprzez przestawianie różnych przedmiotów i mebli. Irytować się na męża, że nie nadąża i ciągle czegoś szuka.
- Kupić w Rossmanie pięć rodzajów mokrych chusteczek i wymagać od męża, żeby je rozróżniał :)
K.


Mężczyźni IV kontynuacja

Jak zauważyłam zakupy górują. Mój mąż zawsze ale to zawsze wraca z zakupów z czarnym napojem bogów czyli coca cola, kiedy ja prosiłam tylko o włoszczyznę do zupy! Notorycznie sprząta swój ukochany samochód. Odkurzanie pokoju przez godzinę G. jest dziwne! ale co można odkurzać przez 3 godziny w aucie nawet tak dużym jak nasza skodziana? I jeszcze ma pretensję, że ja mam żal o to sprzątanie. Najgorsze jest to, że po takim wypucowaniu auta najbliższa podróż staje się koszmarem bo przez całą drogę słuchamy (ja i dzieciaki), że on się nasprzątał, a my się pakujemy z gastronomią. Bądź mądry i wytłumacz roczniakowi, że jeść w samochodzie nie wolno bo tatuś posprzątał.
I jeszcze moja ulubiona kategoria - sport. Ale nie taki na boisku, korcie czy hali sportowej. Nieeee, taki jest męczący. Telewizja jest lepsza, fajniejsza, przyjemnie z browarem siedzieć na fotelu, a niech się męczy ktoś inny i zdobywa te medale, a jak nie zdobędzie to go krytykujemy bo się nie postarał ale z fotela nie wychodźmy bo to zbyt męczące. Do tej kategorii pasują wszyscy mi znani faceci. Niestety!!! Mój idealny mąż też. Jednak wtóruje mój teść. Jest mistrzem w przełączaniu pilotem kanałów sportowych. Z fotela się nie rusza. A jak pilot zaginie to Zosia przełączy, wystarczy ją zawołać. Zawsze to łatwiej niż się podnieść. On jest mistrzem. Potrafi nastawić sobie budzik aby wstać w nocy i obejrzeć jakiś sport. Nie ogarniam nawet tego co on ogląda. Wiem tylko, że w wielu przypadkach mężczyzn typu sportowiec kanapowy jakich znam ukochana jest Isia.
Jeszcze znam takie przypadki mężczyzn nie pojmujących liczenia. Wysyłasz takiego na zakupy, mówisz żeby kupił 3 pomidory a on kupuje 3kg. I jeszcze się obraża jak mu zwrócisz uwagę, że ty nie masz co teraz z tymi pomidorami zrobić.
Może na tym poprzestanę.
M.

5 sierpnia 2012

Faceci IV

Nie mogę się skupić na pisaniu. Ciągle się śmieję po przeczytaniu postów. Mam wprawdzie parę ciekawych anegdot ale nie wiem czy będę w stanie się rozwinąć. Ja uwielbiam "przydasie". Takie rzeczy których nikt już nigdy nie używa albo się zepsuły ale są niezbędne. W tej kwestii wtóruje mój tata. To całkiem normalne mieć trzy silniki z pralek polar zakupionych w latach 80', które już się dawno zużyły, ale szkoda wyrzucić części bo przecież dobre i może będą potrzebne jak się zepsuje aktualna pralka. "Przydasie" jest nieocenione. Ja bym zrozumiała, jeśli on byłby super majster co jeszcze potrafi coś z czegoś zlepić. Niestety to tylko jego marzenia. Nadal nie rozumiem po co w moim garażu leży stół do piły tarczowej zakupiony także w latach 80, jeśli dziś nie jestem w stanie do niego dokupić tej owej piły i nie bardzo umiałabym się tym posłużyć. Nie chcę nawet myśleć i wypisywać co znajduje się w piwnicy na Ursynowie. Na szczęście ja już z niej nie korzystam. A o mężu napiszę innym razem.
M.

Tylko mężczyźni. Część III.

Muszę. No muszę oddać sprawiedliwość. No i jeszcze dać pole do popisu M., posiadaczce męża idealnego :) Tylko mój kochany mąż po tym jak stuknęłam nowe auto potrafi nawet nie spojrzeć na wielkie wgniecenie w karoserii, a na drugi dzień powiedzieć: prawie nie widać! Chociaż to nieprawda, widać okropnie...

Tylko mężczyźni to potrafią.. część II

Prowokujesz droga K, ale bardzo proszę ;)

Tylko mężczyzni potrafią:
Odkurzać przez godzinę jedno pomieszczenie (i nie mówię o sali konferencyjnej albo auli wykładowej sggw tylko jednym z dwóch pokoi 40metrowego mieszkania..)
Wieszać skarpetki parami w idealnie rozciągniętym stanie po odpowiednio silnym wcześniejszym strzepnięciu nadmiaru wody.
Zostawić w zlewie tajemniczy słoik po musztardzie napełniony wodą i zakręcony tak że za ch.. go nie odkręcę a następnie wyjechać na dwa tygodnie.
Notorycznie wracać z każdych zakupów z serem camembert, trzema puszkami ryby w różnych sosach, serem kozim do smarowania i dwoma gotowymi mieszankami sałat. Po tygodniu jedna półka w lodówce to sery camembert, druga to sałaty a trzecia ryby w puszce..(Mój Tata)
Notorycznie wracać z zakupów na które nie miał zlecenia z zapasem czipsów i naczosów oraz ochydnym gotowym sosem typu salsa ale bez pomidorowych kartowników i makaronu (Niemąż)
Nauczyć się ż z niezaplanowanych zakupów trzeba zawsze przywieźć mleko ser żółty i masło ale Konsekwentnie zapominać o kartonikach z pomidorami i makaronie.
Tak skutecznie odpowiadać na trudne pytania: "Dlaczego nie powiedziałeś że idziesz do sklepu? Mogłeś zadzwonić. Mama pare rzeczy na liście do kupienia" "Nie wiedziałem że będę szedł.."
Spóźniać się zawsze i wszędzie bez potrzeby uprzedzenia, zawiadomienia lub poinformowania (Niemąż i Tata w podobnym nasileniu :P)
Obrazić się jeżeli jesteś na to spóźnienie zła.
Oglądać sport na stojąco (wszyscy znani mi mężczyźni widząc jakieś ważne wydarzenie sportowe zatrzymują się 1,5 metra od telewizora  mimo że dwa kroki w tył jest kanapa..)
Znaleźc w telewizji relację sportową o każdej porze dnia i nocy. Nieważne jaki to sport.
Mieć szesnaście skrzynek na narzędzia i zestaw śrubokrętów z czterdziestoma zakończeniami a jednocześnie osiągać średnią prac remontowych = jedna zawieszona półka /14 miesięcy
Mieć pretensje do trzyletniego syna że rozłożył statek lego z gwiezdnych wojen i brakuje teraz jednego światełka!

Ale z drugiej strony, tylko mój Niemąż potrafi :
Wyręczyć w tych domowych obowiązkach których nie lubię najbardziej tzn zmywaniu i odkurzaniu.
Tak ładnie śpiewać piosenkę pożegnalną Luny z bajki o Misiu w dużym niebieskim domu i melodię z CSI Las Vegas.


I tak bilans wychodzi na plus, prawda ? :)

G


4 sierpnia 2012

Tylko mężczyźni to potrafią...

Proponuję stworzyć piękną inspirującą listę rzeczy, które tylko nasi kochani mężowie i nie-mężowie zrobić potrafią. Już wiemy, że, na przykład, takie spakowanie chustek do kibla zamiast dzidziusiowych to dla nich żaden problem. Dziś dorzucam kolejną rzecz: włożyć nową silikonową łyżkę do zmywarki z opakowaniu i z metką. A co! Dorzucicie coś? G. na pewno ma dla nas dwa słowa na temat świętego słoika, w zlewie od zeszłej Gwiazdki... :) Czekam i nogami przebieram z niecierpliwości!

30 lipca 2012

Chusteczki, czyli jeden zero dla męża...

Pakujemy się na weekend.
- Kochany, spakuj jeszcze dziecku mokre chusteczki!
Mąż miota się chwilę po domu, wreszcie pada ta sama co zawsze kwestia: "Nie mogę znaleźć, tu nie ma"
- To poszukaj na przewijaku albo obok przewijaka, a jak tam nie ma, to na stole w kuchni.
- Dobra, znalazłem.
Na szczęście walizka była jeszcze otwarta, więc chwilę później odkryłam, co dziecko ma spakowane...
- Co Ty wziąłeś, przecież to są chusteczki do sprzątania!
- Kazałaś szukać na stole. Zresztą co za różnica. Mokre chusteczki, to mokre chusteczki...
- Nie, to są chusteczki do kibla, chcesz dziecku wycierać pupę środkiem do mycia kibla?!
- Jak są do kibla, to dlaczego leżą na stole w kuchni?

27 lipca 2012

Misja: wyjść z domu

I tak mamy dobrze.. Syn póki co chodzi do prywatnego przedszkola. Musimy tam dotrzeć na 10.00 rano i to tylko trzy razy w tygodniu.. ALE i tak poranki nieustannie okazują się być po prostu za krótkie!
7.50 Dzwoni budzik.. specjalnie nastawiam kilka minut wcześniej żeby jeszcze chwilę poleżeć..mam czas na rozruch..czyli uświadomienie spobie że NAPRAWDĘ muszę już wstać..
8.00-8.05 rozruch zakończony i udało mi się zwlec z łóżka..
do łazienki, siku, myję buzię, zęby, potem myję włosy.. w międzyczasie do łazienki przytacza się półśpiący syn i przykleja się do nogi witając i chcąc buziaka akurat wtedy gdy zwisam głową w dół nad wanną.
Znowu musze siku..
Trochę się ubieram, ojej muszę uprasować bluzkę.. "MAMO, chcę płatki!", robię płatki (jest upał więc oszczędzam czas na podgrzewanie mleka),  prasuję.. cholera, znowu wyglądam jak pasztet/parówka/inna garmażerka.. chcę inną bluzkę.. zawieszam się przed szafą pełną ciuchów.. bo nie mam się w co ubrać! Dobra..zakładam czarną..i musze siku.. (i tak dobrze że tyle bluzek jest w szafie bo mogłyby akurat być w praniu jak zwykle..) jaki mam czas?? zaczynam odczuwać presję czasu.. Syn w międzyczasie po zjedzeniu płatków zasiada przed poranną porcją bajek w tv. Jest 8.50 a żeby zdążyć na czas powinniśmy zacząć wychodzić z domu o 9.25. Żeby pojechac komfortowo jednym autobusem z nieco bardziej oddalonego przystanku musimy wyjść o 9.15..
A ja mam nadal mokre włosy, nie mam ani pół makijażu i nic nie zjadłam.. No więc szykuję sobie śniadanie i nawet kawę. W międzyczasie posmarowałam się dezodorantem i kremem do twarzy (spoko, mam już na tyle obcykane że wiem które gdzie ma trafić). Siadam do stołu i zjadam szybko dwie kanapki..no dobra trzy bo przecież jeszcze syn w brzuchu jest głodny.. Popijam kawą ale nie zdążam jej wypić całej. W międzyczasie zerkam na zegarek. 9.15, no dobra odpuszczam wygodny autobus..pojedziemy z przesiadką..
Zabieram kawę do łazienki, szybkie oko i suszenie włosów. 9.25 możemy iść! Ale cholera..zawsze zapominam o tym że dziecko nadal w piżamie.. wrrrr... Synu!!! chodź tu bo nie ma czasu! Szybko się ubieramy (a wiadomo że jak się człowiek spieszy to się diabeł cieszy.. i budzi w dziecku..) Małemu diabłowi tez da się założyc buty..A no i jeszcze przed wyjściem MUSZE zrobić siku!
Udało się nam w końcu wyjść, dotarliśmy na przystanek.. po drodze zaliczając jeden podjazd dla wózków na który zawsze Syn wbiega i zbiega. Patrzę na zegarek.. 9.40.ehhhhh... Dotrzemy na 10.10 ale po drodze będę biedne dziecko poganiać, a on będzie jęczeć że nie może biegać a w ogóle to bardzo go bolą nóżki..
Więc znowu sobie obiecuję: JUTRO wyjdziemy wcześniej!
a wiecie co najgorsze? że od 1 września do przedszkola będziemy chodzić na 8.30,codziennie...
A od grudnia do porannego ogarnięcia będzie już dwoje dzieci.
jakoś damy radę?

G

24 lipca 2012

Nie masz dnia bez awantury...

Błogie i sielskie życie mamuni małego dzidziunia wbrew pozorom nie upływa na ukwieconej łące wśród śpiewu skowronków i słodkiego gaworzenia różowego bobaska. Upływa w miejskiej dżungli. Dżungla ma moc zalet: coffee heaven, starbucks, costa, rue de paris... i generalnie dużo w niej jest cywilizowanych matkoprzyjaznych miejsc i wydarzeń. Jest też niestety dużo elementów matkom wrogich: krzywe chodniki, metrowej wysokości krawężniki, wąskie przejścia, nieczynne windy, windy do których trzeba wejść po kilku schodkach, windy, których obsługa wymaga doktoratu na MIT, opryskliwi ochroniarze pilnujący ściany itp.G. uda się mam nadzieję wrzucić kilka stosownych fotek z dzisiejszej wyprawy do miejskiego buszu. Dziś natomiast do listy elementów wrogich zupełnie niespodziewanie dołączyli rowerzyści. Dzieliłam miejsce dla wózków w wagonie metra z trzema rowerami. Wszystkie były do mnie wrogo nastawione. I WSZYSTKIE otarły się swoimi brudnymi kołami o moje białe spodnie. A to są moje jedyne spodnie na taki upał, które nie cisną! I znowu awantura... :/

18 lipca 2012

wyjechałam do Peru

Wczorajszy dzień taki jak każdy inny. Przeciętny wtorek jakich wiele w te wakacje. Pogoda od rana nieciekawa. Kropił deszcz. Co tu robić? Każdy pracujący w korporacji polak wstał rano, zobaczył, że pada, założył ciepłe, przeciwdeszczowe ubranie, chwycił w rękę parasol i pognał do biura. Nie miał wyjścia? A może ten deszcz w niczym mu nie przeszkadzał ? Natomiast inny typ polaka: matka polka, opiekunka, babcia, tak czy inaczej osoba nie pracująca zawodowo, wstała rano, wyjrzała przez okno i od razu miała jedną myśl w głowie: pada! nie ruszam się z mojej nory!
Właśnie do takich wniosków doszłam po moim wyjściu z domu. My nienormalni, ubraliśmy kurtki przeciwdeszczowe, założyliśmy osłonkę na wózek i ochoczo pognaliśmy na spacer. Na placu zabaw ku naszemu zdziwieniu nie było nikogo. Na boisku szkolnym dwaj chłopcy grali w piłę. Początkowo pomyślałam, że jeszcze wcześnie, dopiero 10. Może inni potrzebują więcej czasu żeby wyjść z domu. Ale to tylko złudzenie. Nikt na plac zabaw nie przyszedł. Na spacerze także nikogo nie spotkaliśmy. Trochę ubłoceni ale zadowoleni wróciliśmy do domu. Niestety deszcz zaczął padać jeszcze mocniej, co na wsi niesie za sobą kolejne zdarzenia. Telewizja podczas deszczu nie działa, internet nie łączy, zasięg w telefonie tylko na balkonie ale jak leje to jak tu gadać z parasolem w ręku. Pozostała nam tylko frustracja, radio i książka. Na szczęście burza była krótka i nie zdążyli nam wyłączyć prądu. Włączyliśmy na DVD "Nigdy w życiu". W tym filmie wiele scen rozgrywa się na tle deszczu. A te teksty, które znam już na pamięć były namiastką kontaktu z dorosłym człowiekiem. Bawiliśmy się wspaniale.
M.

16 lipca 2012

36 jest możliwe

Całkiem normalne dzieci i rodzice również w szczególności mama! Jedzenie to przyjemność. Własną wagę olewamy! Takie ma być motto. Wiem, wiem mi jest łatwo mówić mam nadal rozmiar 36 po dwóch ciążach. Gotowanie nadal lubię, tylko aby było ciekawe, a nie ciągle pomidorowa, rosół, pomidorowa, rosół.............
i tak w nieskończoność.......... To także nie daje gwarancji. Trzylatek nie je. Dlaczego? Bo nie........ i co zrobić? Za to roczniak nie może przerwać jeść. Wstaje drze się więc dostaje śniadanie. Ja jem śniadanie, on także. Potem przekąska, obiad, podwieczorek, kolacja, a między posiłkami co tam wpadnie owoc, warzywko, słodkości, bułeczki, płateczki itp.A chude jedno i drugie. Rozmiary ubrań zaniżone. Żadnej w tym logiki.
M.

zupka kontra obiadek

No niech mi ktoś wyjaśni jak to możliwe? Gdy serwuję pyszną zupkę ze słoiczka usta dziecka zatrzaskują się na amen i w ogóle nie ma mowy, żeby chociaż dwie łyżeczki, za tatusia...Natomiast, gdy pojawia się deserek schodzi naraz cały słoik! W dodatku szacuję, że z 80% jego zawartości trafia do buzi dzidziunia, a nawet do 60% małego żołądka. Reszta kończy wtarta w koszulkę, moje włosy, dywan, pobliskie ściany... Ale generalnie na koniec posiłku mogę triumfalnym gestem unieść w górę pusty słoiczek. Czy przekazałam jej w genach tę zgubną skłonność do słodkiego, która zawiodła mnie wprost w ubrania w rozmiarze 44?
K.
PS: Always look on the bright side! na wyprzedaży zawsze jakieś 44 zostaje i w dodatku, razem ze swoim alter ego 34, w najniższej cenie :)

12 lipca 2012

Zbiórka moczu

Już dawno być miało, ale się nie mogłam, nomen omen, ZEBRAĆ... :) Kto nie przeprowadzał zbiórki moczu do badania u 6 miesięcznej dziewczynki, ten nie wie co to rock and roll! M. i G. jako matki stada chłopców- ani słowa! cisza nad tą trumną! Moja zbiórka trwała 3 dni. Na szczęście wykazałam się przytomnością umysłu i kiedy przemiła pani farmaceutka podawała mi JEDEN woreczek, tak trochę żartem, ale poprosiłam o jeszcze dwa, w końcu to mój pierwszy raz.
Próba pierwsza: najpierw dość długo studiowałam instrukcję, która składała się raptem z pięciu zdań, ale i tak sprawiła, że na wątłym opakowaniu zaczęłam szukać telefonu do HELP LINE- nie było, skandal!!! Po otworzeniu opakowania wiele się wyjaśniło, nastąpił zatem moment "aplikacji woreczka". W krótkich żołnierskich słowach instrukcja pouczała mnie, że należy zachować maksimum ostrożności i właściwie niczego nie dotykać, żeby nie zanieczyścić próbki moczu. Łatwizna, sugerowała instrukcja, szybko przykleić i odczekać pół godziny.Ha, ha, ha! Kto tę instrukcję pisał, niemowlę widział tylko z daleka i to przez grubą szybę! Mleczną! Albo w bycze jądra (taki wzorek...)! Mój wierzgający i wijący się półroczniak po kilkuminutowej szamotaninie potężnym kopniakiem posłał woreczek w powietrze. Wylądował za fotelem. Ponieważ nie pamiętałam czy w tym roku kalendarzowym lub nawet akademickim, ktoś ten fotel odsuwał, żeby posprzątać, z góry uznałam próbkę za zanieczyszczoną. Woreczek wyjmiemy jak będziemy pucować chatę na Boże Narodzenie. Spocona, zdyszana i z rozwianym włosem odłożyłam kolejną próbę do jutra.
Próba druga: mądrzejsza o doświadczenia z próby pierwszej, obrałam lepszą taktykę. Odwróciłam uwagę mamlaka czymś na wysokości wzroku, w łapki dałam po zabawce i po krótkiej szamotaninie z udziałem samych pulchnych nóżek chodziłam sobie po domku z dzidziusiem z doklejonym woreczkiem. Żeby mieć pewność, że pielucha nie odklei woreczka i wszystko poleci w dół wprost do zbiorniczka nosiłam sobie małą Mi na rękach. Po półgodzinie zadzwoniłam do przychodni zapytać czy próbka moczu wyciśnięta z mojej bluzki nadaje się do badania. Niby się nie nadaje. Phi! Cieniasy! Dr Brennan ustaliłaby na podstawie tej bluzki co jadłyśmy na obiad w Wielkanoc!
Próba trzecia: tym razem na naklejony woreczek założyłam pieluszkę. Po półgodzinie odtrąbiłam częściowy sukces. W woreczku było NIECO moczu. Po przelaniu do plastikowego pojemniczka ledwo przykrył dno. Natychmiast pobiegłyśmy z naszą zdobyczą do przychodni. Pielęgniarki patrzyły dziwnie, gdy kazałam nalepić nalepkę i odwieźć do laboratorium pozornie pusty słoik, na szczęście Mi jest niezawodna, rozdarła paszczaka  w najodpowiedniejszym momencie, więc szybko puściły nas wolno. Ha, ha chciałam przybić z małą piątkę, ale ona jeszcze nie przybija, musimy to poćwiczyć...
K.

7 lipca 2012

bardzo śmieszne..czyli wakacje nad polskim morzem

Bardzo śmieszne..albo wcale nieśmieszne..
Miałam nadzieję że 35 stopniowy upał będzie świetnym zestawieniem z nadmorską bryzą i niezaludnioną jeszcze plażą.. Ale nic z tego!
Przyjechaliśmy w poniedziałek.. padało, ale to nic bo przecież już późno, zjemy kolacje, rozpakujemy się, jutro będzie lepiej.
We wtorek nie padało od rana ale było zimno.. to nic, pojedziemy do fokarium na Hel.. (nie polecam, chyba że lubicie długie kolejki, stare bajgle, tłum ludzi, obiad za 50zł. A fok i tak nie zobaczycie, no way..)
W środę znowu zimno i mżawka..ale podjęłyśmy wyzwanie, pójdziemy na tą cholerną plażę, zabrałyśmy toboły (dwie kobiety, jedna w ciąży, 5latka, 3latek i roczniak) czyli wózek, parawan, parasol, basen dmuchany, dwa koła ratunkowe, cztery torby i plecak trzymający temperaturę wypakowany prowiantem.Usiadłyśmy na chwilę, roczniak posadzony na kocu od razu wyciąga ręce żeby go stamtąd zabrać.. nic dziwnego..wieje, mży, wieje, mży jeszcze bardziej.. Starsze dzieci zamoczyły nogi, 3latek wrzucił kilka patyków do morza.. To by było na tyle, wracamy.. Więc toboły znowu na plecy i wracamy. Plażing jak się patrzy..pfffffff
W czwartek nie padało, koło 10.00 było dośc cieplo, więc pognaliśmy na plażę. Tym razem udało się rozbić obóz, dzieci się pobawiły, ale o 13 już trzeba było wracać. Mgła zasnuła całe wybrzeże.. i tak juz zostało do wieczora.
W piątek na dzień dobry burza.. Teraz to już każda moja myśl zaczyna się brzydkim słowem. Koło południa się przejaśniło, na horyzoncie ciągle ciemna chmura i słychac grzmoty. Szybko poleciałam z synem do sklepu bo zabrakło kilku rzeczy no a pozatym ile można siedzieć w domu? W drodze powrotnej  syn zasnął w swoim wózku. Czarna chmura zniknęła, zrobił się upał. Spociłam się całkiem przez te 4 minuty pchania wózka. Towarzystwo pognało na plażę (się nie dziwię) a ja zostałam z zaśniętym synem.Skorzystam i się pouczę opalając nogi w ogródku. Potem do nich dołączymy. Spał godzinę, faktycznie udało mi się nieco pouczyć nawet. Nóg nie opaliłam bo one mają jakiś mechanizm obronny i nie opalają się wcale.. Potem zaliczyliśmy długą wędrówkę przez pole, skręciliśmy w złą stronę i w efekcie znaleźliśmy się po drugiej stronie małego kanałku dzielącego plażę (jakiś dla łódek prowadzący do przystani w głębi lasu) i nie dotarliśmy do reszty towarzystwa bo nie byłam na tyle odważna żeby syna, brzuch i wielką torbę przeprawiać przez kamienistą przeprawę o głębokości niewiadomej.. Usiadłam więc tam gdzie byliśmy, bez łopatek i bez towarzystwa dla syna (chce do dzieeeeccciiiii!!!! buuu :( ).  Poczułam się najgorszą matką na świecie, bo ani jedzenia nie miałam ani zabawek, ani nie potrafiłam trafićtam gdzie chciałam a pozatym to jestem tutaj sama i gdzie do cholery jest ojciec tego syna?  .. Ale za chwilę obok pojawiła się pani z dziewczynką i dwoma łopatkami, więc syn się podłączyła a ja byłam jej wdzięczna tak że miałam ochotę ucałować :P Upału już nie było ale to nie szkodzi, trzylatek się świetnie bawi patykami i kamieniami i wskakuje na fale krzycząc "gaz do dechy!!", a następnie wspomnianą łopatą próbował wrzucić plażę do morza. Wieczorem byliśmy jeszcze na zachodzie słońca na plaży ale już samochodem więc bez błądzenia i długiej wyprawy..I zachód był piękny, chociaż zimno było jak niewiemco.
No i dziś jest sobota.. zgadnijcie co usłyszałam jako pierwsze dzisiaj rano? śpiew ptaków? niee.. szum fal? nie nie.. podpowiadam.. Bu... ....rza!!!!

W przyszłym roku jadę do Włoch albo Grecji.
G

6 lipca 2012

jest lipiec...

Lipiec co dzień 35 stopni na zewnątrz, w moim domu 30 stopni, moje mniejsze dziecko ma 39 stopni temperatury. Ja rozumiem lipiec i że są wakacje i wszyscy są zachwyceni bo słońce ale to przesada. O muffinach można pomarzyć. Przecież jak włączę piekarnik to się ugotuję i całą rodzinę też. Pieczenie odpada. A kawiarnia. O zgrozo gdzie tu takiego miejsca szukać. Kawę owszem robię na zimno, a i tak nie jest mi dane jej wypicie. Ja tu się krzątam, a przedszkolak: o picie!!! I tyle było przyjemności. Nawet jedyną chwilą dla siebie trzeba się podzielić. Na szczęście M. uzupełnia zapasy kawy i mleka na bieżąco.
M.

27 czerwca 2012

oj tak... w sprawie Davida B.

Przejście podziemne w centrum Warszawy to miejsce którego nie lubię bardzo.. Tłum ludzi, żadnej prawidłowości w poruszaniu się tego tłumu, każdy po swojemu, sie pchają albo nagle zatrzymują bo buty, komórki, kiosk ruchu, kanapki oscary (a teraz to juz nawet coffi oscar)
Ale David zmienia wszystko.. No schodze po schodach i juz nie widze tego tłumu..co mnie on obchodzi..teraz ja się zatrzymume bo bokserki, bo spodnie od piżamy.. no i slipy!
Od kilku dni David wrócił do przejścia podziemnego.. Chciałabym żeby tam już został.

Biedna ta Wiktoria, że nawet muffina nie zje a my możemy a i tak widzimy Davida w slipach. Możemy nawet jedząc muffina patrzeć na Davida w slipach :D

no i zupełnie nie pamiętam ile kosztują te spodnie od piżamy i slipy..ale może jutro pojadę do centrum i sprawdzę?
G

Przyjemności dnia codziennego

Tak mi się skojarzyło z tym Ronaldo... Życie osładzają nam czasem takie małe przyjemności, ot na przykład taki David Beckham na stacji centrum w wieeelkim powiększeniu spogląda na nas seksownie w samych slipach. Pędzi sobie kobieta z rana z włosem rozwianym i obłędem w oczach, a tu taki David w pościeli, mmm... Biedna Wiktoria nic nie jadła od 98 roku, żeby mieć ten widok na co dzień, a my tak całkiem gratis dostajemy taki fun. Będziemy je tu sobie kolekcjonować takie momenty :)

Dlaczego i mężczyźni i kobiety kochają oglądać Euro?

Mężczyźni: 1. nikt się nie czepia, że znowu oglądają mecz, leżą na kanapie i piją piwo 2. nikt się nie czepia, że leżą na kanapie i piją piwo 3. nikt się nie czepia, że piją piwo...
Kobiety: 1. Cristiano Ronaldo, 2. Cristiano Ronaldo, 3. Cristiano Ronaldo...

26 czerwca 2012

Jak to się stało, że zjadłam cztery muffiny...

Mała Mi obudziła mnie dziś rano z przytupem, wyrywając mi kępę włosów i śmiejąc się do mnie rozkosznie. Poderwało mnie na równe nogi, syknęłam i zaklęłam pod nosem, a że była prawie 6 rano i znam swoje dziecko, nawet nie pomyślałam głupio, że jeszcze mogłybyśmy pospać. Nie mogłybyśmy. Rozbrajający szczerbul machał do mnie pulchną rączką w której ściskał solidną wiązkę włosów (wraz z cebulkami, auć!). Zdążyłam tylko pomyśleć, że oto jakieś 10% tego co pozostało z poporodowego łysienia pooooszłoooo w Polskę, ale już musiałam się ruszyć, bo Mi zaczęła sobie tę zdobycz pakować do pyszczydła. No i jak to rano, przewiń kupę, ubierz, przytul, pobaw się, dzwoni domofon, o cholera zapomniałam o zakupach!, w locie zakładasz wierzchem jakiś peniuar, żeby względnie przyzwoicie powitać pana kuriera (co oni się muszą naoglądać w tej pracy!), szczęśliwie masz dziecko w garści, więc kiwa ze zrozumieniem głową, młody jest, może też ma w domu turbodymodzidziusia, szkoda tylko, że nie masz gotówki, a nowej karty bank wysłać zapomniał... Telefon dzwoni, babcia musi zapytać już teraz natychmiast, jak spał jej słodki skarbunio niuniunio pysiunio, czyli moje potworzę, hellou?, nastawiam pranie, zbieram wczorajsze naczynia i wykonuje skomplikowane figury gimnastyczne ładując zmywarkę z dzieckiem na ręku, powtarzając jednocześnie w myślach "Boże błogosław wynalazcę zmywarki i całą jego rodzinę do siódmego pokolenia, amen!", sprzęty buczą radośnie, układam dziecię na wypas macie edukacyjno- fantazyjnej z wodotryskiem, szczelnie otaczam zabawkami i nastawiam ekspres. Bul bul, wrrr i za chwilę mam filiżankę kawy, nim jednak sięgnę po nią łapczywie, donośne łeeeee informuje mnie, że bez mamy na podłodze mata-wypas jest do bani. Przez pewien czuję się jak amerykański żołnierz podczas musztry, padnij-powstań, padnij-powstań, padnij-powstań, kiedy co rusz wstaję, bo jakieś urządzenie pika, że skończyło, bo w nosie glut i trzeba znaleźć odsysacz, bo teraz trzeba odnieść i umyć odsysacz, bo trzeba podlać kwiatki, bo pielucha znowu mokra, bo komóra pika, że bateria siada, bo teraz jak już znowu usiadłam dzwoni dziadunio zapytać jak spał jego słodki skarbunio niuniunio pysiunio, a komóra na kablu w drugim pokoju i nim się obejrzę czas podgrzewać zupkę, więc przy okazji ładuję do mikrofali moją zimną kawę i kiedy mieszam w kąpieli wodnej młodą marcheweczkę  z dynią, moje oko pada na blachę pełną muffinów, co zostały z weekendu, bo mąż się naoglądał Bosackiej i odmówił konsumpcji. Muffiny uśmiechają się do mnie. Jeszcze przez nanosekundę myślę o pożywnym śniadaniu, o zupie mlecznej, o najważniejszym posiłku dnia, o świeżo wyciskanym soku i w ogóle o pięciu porcjach warzyw dziennie. Przed chwilą brzdąknęło, więc wiem, że moja kawa jest znów CHWILOWO ciepła ("chwilo trwaj, boś piękna!"), co z tego, że zrobił jej się nieestetyczny kożuszek. Słyszę stękanie małej Mi, od pobudki minęły dobre trzy godziny, więc ja jestem już solidnie głodna, a ona zmęczona i solidnie marudna. Zdaję sobie sprawę, że nie zdążyłam jeszcze: przebrać się z piżamy/umyć włosów/uczesać włosów/zetrzeć z twarzy resztek wczorajszego makijażu/usunąć z ubrania śladów porannej kupy/założyć majtek- niepotrzebne skreślić. (Można nic nie skreślać.) I wtedy właśnie pierwszy muffin ląduje w moim brzuchu... cdn.
K.

12 czerwca 2012

Hormony i Muffiny czyli?

Moja przyjaciółka urodziła dziecko, minęły trzy, nooo...cztery miesiące.. W naszej niezliczonej koresponencji smsowej (bo dzieci po obu stronach słuchawki utrudniają swobodne rozmowy telefoniczne) pojawiła się wiadomość:
"Idę do lekarza, muszę zbadać hormony,
minęło tyle czasu od porodu a ja nie schudłam, a nawet zaczęłam tyć"
pytam więc smsowo:
"i myślisz że to hormony?"
odpowiedź:
"cyba tak.. a może to muffiny?"

i tak okazało się że mamy idealny tytuł dla naszego bloga, który pisac zacząć MUSIMY.
a więc do dzieła :)

G.