Już dawno być miało, ale się nie mogłam, nomen omen, ZEBRAĆ... :) Kto nie przeprowadzał zbiórki moczu do badania u 6 miesięcznej dziewczynki, ten nie wie co to rock and roll! M. i G. jako matki stada chłopców- ani słowa! cisza nad tą trumną! Moja zbiórka trwała 3 dni. Na szczęście wykazałam się przytomnością umysłu i kiedy przemiła pani farmaceutka podawała mi JEDEN woreczek, tak trochę żartem, ale poprosiłam o jeszcze dwa, w końcu to mój pierwszy raz.
Próba pierwsza: najpierw dość długo studiowałam instrukcję, która składała się raptem z pięciu zdań, ale i tak sprawiła, że na wątłym opakowaniu zaczęłam szukać telefonu do HELP LINE- nie było, skandal!!! Po otworzeniu opakowania wiele się wyjaśniło, nastąpił zatem moment "aplikacji woreczka". W krótkich żołnierskich słowach instrukcja pouczała mnie, że należy zachować maksimum ostrożności i właściwie niczego nie dotykać, żeby nie zanieczyścić próbki moczu. Łatwizna, sugerowała instrukcja, szybko przykleić i odczekać pół godziny.Ha, ha, ha! Kto tę instrukcję pisał, niemowlę widział tylko z daleka i to przez grubą szybę! Mleczną! Albo w bycze jądra (taki wzorek...)! Mój wierzgający i wijący się półroczniak po kilkuminutowej szamotaninie potężnym kopniakiem posłał woreczek w powietrze. Wylądował za fotelem. Ponieważ nie pamiętałam czy w tym roku kalendarzowym lub nawet akademickim, ktoś ten fotel odsuwał, żeby posprzątać, z góry uznałam próbkę za zanieczyszczoną. Woreczek wyjmiemy jak będziemy pucować chatę na Boże Narodzenie. Spocona, zdyszana i z rozwianym włosem odłożyłam kolejną próbę do jutra.
Próba druga: mądrzejsza o doświadczenia z próby pierwszej, obrałam lepszą taktykę. Odwróciłam uwagę mamlaka czymś na wysokości wzroku, w łapki dałam po zabawce i po krótkiej szamotaninie z udziałem samych pulchnych nóżek chodziłam sobie po domku z dzidziusiem z doklejonym woreczkiem. Żeby mieć pewność, że pielucha nie odklei woreczka i wszystko poleci w dół wprost do zbiorniczka nosiłam sobie małą Mi na rękach. Po półgodzinie zadzwoniłam do przychodni zapytać czy próbka moczu wyciśnięta z mojej bluzki nadaje się do badania. Niby się nie nadaje. Phi! Cieniasy! Dr Brennan ustaliłaby na podstawie tej bluzki co jadłyśmy na obiad w Wielkanoc!
Próba trzecia: tym razem na naklejony woreczek założyłam pieluszkę. Po półgodzinie odtrąbiłam częściowy sukces. W woreczku było NIECO moczu. Po przelaniu do plastikowego pojemniczka ledwo przykrył dno. Natychmiast pobiegłyśmy z naszą zdobyczą do przychodni. Pielęgniarki patrzyły dziwnie, gdy kazałam nalepić nalepkę i odwieźć do laboratorium pozornie pusty słoik, na szczęście Mi jest niezawodna, rozdarła paszczaka w najodpowiedniejszym momencie, więc szybko puściły nas wolno. Ha, ha chciałam przybić z małą piątkę, ale ona jeszcze nie przybija, musimy to poćwiczyć...
K.
Ciesz sie że nie zrobiła razem sikiem kupy akurat. Wtedy jest dopiero dylemat czy można taką próbke zawieźć to badania czy jednak postarać się o kolejną :P
OdpowiedzUsuńG