Bank. Wczoraj. 40 stopni w cieniu. Nim wyszłam z domu pot płynął mi po plecach, bo przed wyjściem musiałam jeszcze pożonglować wózkami i dzidziusiem. Z gondoli Mała Mi wykonuje skoki na główkę, a w spacerowym jej nudno i nie da się okręcać. No ale dotarłyśmy. Wchodzimy, powiew klimatyzacji o mało nie powalił mnie na podłogę. 16 stopni maks. Mi zaczyna wrzeszczeć, bo nagła zmiana temperatury i wieje jej w grzywkę. Wyciągam z wózka, przytulam, nogą popycham wózek. Nie mam kocyka, zła matka, bo kto by brał kocyk w taki upał. W banku puściutko. To znaczy nie ma ani klientów ani pracowników... Zza jakiejś szklanej ścianki z napisem 'doradca kredytowy' dobiega mnie komunikat, że kolega zaraz podejdzie. Po 10 minutach obwieszczam panu od kredytów, który dotąd nie zaszczycił mnie spojrzeniem, że wychodzę. Pan wyskakuje jak oparzony.
- No przecież kolega już podchodzi!
- Wcale nie podchodzi, zawsze się u was okropnie naczekam, strasznie mnie to wkurza.
- No naprawdę pani uważa, że długo czeka?!
- Tak, uważam, że długo!
Obrażony, sprowadza kolegę. Kolega dokonuje arcyskomplikowanej operacji wymagającej Nobla z ekonomii i wieloletniej praktyki w szwajcarskich bankach- przyjmuje ode mnie pieniądze w gotówce i wpłaca na moje konto. Ponieważ po drodze dwa razy wiesza mu się system, zajmuje mu to 25 minut. Plus te 10 na początku to razem 35 minut. Wychodzimy zmrożone, klnąc pod nosem. To znaczy ja mamroczę "kurwa, kurwa" a Mi już całkiem głośno wyje "łeee łeee".
Różowa siedziba operatora telefonii komórkowej. Zgłaszam się po telefon, który dwa tygodnie wcześniej oddałam do serwisu. Pan klika, klika, obraca mój telefon w rękach, wreszcie mówi:
- Ustalono, że telefon został uszkodzony w drodze zalania cieczą.
- Tak, proszę pana, wiem, sama zgłosiłam, że przesłał działać, bo dziecko go zaśliniło...
- Zalanie cieczą nie jest objęte gwarancją!
- Wiem, proszę pana, ale on jest ubezpieczony, namówiliście mnie na ubezpieczenie od takich sytuacji kiedy go kupowałam.
Konsternacja. Pan wzywa kolegę. Przez chwilę debatują szyfrem.
- Czy pani zaakceptowała kosztorys naprawy?
- Nic nie akceptowałam.
- I nikt od nas do pani nie dzwonił?
- Dzwonił proszę pana, raz o 21 w piątek i nie odebrałam, a drugi raz w sobotę jak usypiałam dziecko i wtedy odebrałam i poprosiłam, żeby do mnie nie dzwonić w weekend i po 20. Stanowczo poprosiłam. Potem już nikt się do mnie nie odezwał.
- Aha! No właśnie! Nie udało nam się z panią skontaktować, dlatego serwis odesłał telefon!
- Świetnie, i co teraz?
- Wyślemy go jeszcze raz, w ciągu kilki dni ktoś się z panią skontaktuje.
- To pan od razu sprawdzi w systemie, czy zapisaliście sobie, żeby nie dzwonić po 21.
- My nigdy nie dzwonimy po 21 ani w weekend, mamy nieczynne.
Znowu wychodzimy, tym razem klnę tylko ja, bo Mi zasnęła ukołysana tą błyskotliwą wymianą zdań. Potem opowiadam o swoim dniu mamie, tylko dodaję dużo słów kretyn i idiota. Mama każe mi sprawdzić czy mogę prać persen jak karmię. Czuję się dotknięta...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz